16.02.2016
Droga od statystyka do drugiego trenera zespołu jest coraz bardziej popularna w przypadku siatkówki. Marek Solarewicz u pań z Impela, Oskar Kaczmarczyk u panów w ZAKSIE. Jest to z góry obrany kurs?
MAREK SOLAREWICZ: – Zawsze chciałem być blisko siatkówki, a wiedziałem, że na wysokim poziomie grać nie będę. Dlatego taką sobie założyłem drogę i faktycznie, ona się sprawdziła tak, jak chciałem. Wiedziałem, że to jest jedyna opcja, żeby pracować jako trener. Oczywiście mógłbym też pójść drogą bardziej trenerską, np. pracując z młodziczkami czy kadetkami w klubie takim jak Impel Gwardia Wrocław czy w innej miejscowości. Co ciekawe, to i tak robiłem, bo pracowałem z dzieciakami w wieku 8 18 lat w ramach jednego z miejskich projektów. Zajęcia w szkole, siatkówka i inne sporty, na tej zasadzie to działało. Od statystyka do drugiego trenera? Analiza dużo pomaga w nauce gry. Jeżeli tylko się chce oglądać mecze, analizować je, wyciągać coś dla siebie, to potem jest to bardzo przydatne. Zarówno w treningu, jak i analizie kolejnych spotkań w przyszłości.
Dziennikarze często opierają się o pomeczowe statystyki. Czy one faktycznie są wykładnikiem gry poszczególnych siatkarek, czy da się „oszukać liczby”?
– Tzw. raport meczowy odzwierciedla przebieg całego spotkania. Ale to też zależy od sytuacji, jaka ma miejsce na boisku. Przykład naszego meczu w Dreźnie. Kasia Skowrońska dostawała sporo piłek na początku i w środkowej części seta, nie kończyła wszystkich, ale i nie robiła błędów. Tak że można powiedzieć, że jej skuteczność była średnia. A potem skończyła 4-5 piłek w najważniejszym momencie seta, kiedy potrzebowaliśmy punktów. Z punktu widzenia statystyki miała 36% w ataku w całym meczu. Okazuje się jednak, że była ważną zawodniczką, bo kończyła ważne piłki w końcówce, mimo braku wysokiej skuteczności na początku seta. Na statystyki patrzymy głównie pod kątem skuteczności przyjęcia zagrywki, skuteczności w ataku w danej części seta czy liczby bloków. Ale to bardziej skomplikowane analizy dają nam prawdziwy wykładnik gry.
Przykładem takiej „oszukującej liczby” może być Carolina Costagrande. Różnie to bywa z jej statystykami, ale w zespole potrafi „przytrzymać” przyjęcie i pomóc koleżankom.
– Faktycznie w takim raporcie meczowym nie widać, ile razy broniła skutecznie ataki przeciwniczek czy ile razy wystawiła wysoką piłkę do ataku. A to są nieocenione elementy, mamy dzięki temu obronioną piłkę i szansę na kontratak. Są też przyjmujące, które są dobre, ale poprzez naszą analizę możemy stwierdzić, że mają problemy z zagrywką lecącą w określonym kierunku. Np. do piątej strefy przy linii. I dlatego pracujemy z naszymi dziewczynami tak, żeby mogły zagrywać w różne strefy, żeby maksymalnie utrudnić zadanie przeciwnikowi. Tak że czasem jest tak, że przyjmująca może mieć 50% w przyjęciu, ale w danej strefie, czy na określony obszar ciała, ma 0%. I przyznam, że to się nam już w kilku spotkaniach sprawdziło, np. ostatnio z Muszyną.
Pracujesz we Wrocławiu, ale wywodzisz się ze Świebodzic. Pierwsze siatkarskie kroki stawiałeś zatem pewnie w Wałbrzychu.
– Tak, wałbrzyski klub wtedy nazywał się Juventur. Trenowałem pod okiem trenerów Jacka Sobczyka i Grzegorza Będzińskiego w kadetach, a potem w juniorach. Skończyłem grać w wieku juniora, skończyłem liceum i przyjechałem na studia do Wrocławia na AWF. Tu na miejscu jeszcze rok bawiłem się w siatkówkę w Burzy Wrocław i AZS AWF Wrocław. Wiedziałem jednak, że na pewno nie będę grał zawodowo. A jak chcę pracować na dobrym poziomie, to już teraz muszę zacząć działać, żeby nie obudzić się po studiach i nie mieć żadnego doświadczenia zawodowego. Tak że w zasadzie od II roku studiów płynnie zacząłem pracować w siatkówce.
Utarło się, że praca z kobietami, to ciężki kawałek chleba. Kiedyś usłyszałem, że siatkarz jest w stanie powtórzyć 100 razy to samo zagranie na treningu, kiedy siatkarka po 50 razie... pyta, czy to faktycznie ma sens. Rzeczywiście tak to wygląda?
– To prawda. Widać to na takim przykładzie, o którym wspomniałeś, czy samego podejścia do treningu, na emocjach skończywszy. Jest tysiące takich rzeczy, o których spokojnie można napisać pracę magisterską, potem doktorską, a i tak nie wszystko zostanie poruszone i powiedziane. Ostatnio w jednym z wywiadów fajną rzecz powiedział trener Micelii (aktualnie pracujący w Sopocie dop. eMPe), że kobiety mają kilka różnych typów zachowań. Taka kombinacja razy 12 siatkarek powoduje, że jest mnóstwo możliwości. Zupełnie inaczej może być rano, inaczej po południu, a kompletnie odwrotnie następnego dnia. Naszą rolą jest to, żeby temat szybko rozpoznać i tak poprowadzić trening, żeby praca wykonywana była w tym kierunku, w którym chcemy iść. Jedna zawodniczka może potrzebować, żeby ktoś ją ochrzanił, a druga będzie potrzebować, żeby ktoś ją pogłaskał, a trzecia nie będzie chciała przyciągać żadnej uwagi, by po prostu skupić się na trenowaniu. Nasza w tym głowa, żeby to zrozumieć.
Pracowałeś we Wrocławiu przy kilku trenerach. Przy którym można było zebrać najwięcej siatkarskiego szlifu?
– Przy każdym zebrałem coś innego. W sumie jestem cały czas w jednym miejscu. Co sezon pojawiają się jakieś propozycje z innych zespołów, ale albo chciałem zostać, albo akurat zmieniał się trener. A to było dla mnie atrakcyjne, jako dla drugiego szkoleniowca, poznać nowy warsztat pracy. Przyznam, że lubię wybrać się na treningi, czy to nawet zespołu z III czy II ligi, czy juniorskiego. Mogę zobaczyć trenera i czegoś się nauczyć, coś wyciągnąć. Ostatnio mieliśmy okazję z chłopakami z naszego sztabu przez kilka dni w Orbicie oglądać treningi najlepszych ekip z PlusLigi i I ligi podczas finałów Pucharu Polski mężczyzn. Jeśli jest tylko możliwość, podpatruję.
A jak to jest z zagranicznymi szkoleniowcami w Orlen Lidze? Rzeczywiście poziom rozgrywek leci w dół, bo mamy ich zbyt wielu, zamiast stawiać np. na polską myśl?
– Nie zgadzam się z tym. Myślę, że bardzo dobrze się stało, że mamy w Polsce trenerów zagranicznych. Oni podnieśli nasz poziom pracy, czyli wszystkich polskich szkoleniowców. Często dyskutujemy w sztabie, zadając sobie pytanie: niech ktoś pokaże polskiego trenera, który pracuje za granicą? Mariusz Sordyl jest chyba wyjątkiem, ale to męska siatkówka. My nie wyjeżdżamy, to dlaczego mamy pretensje do innych? Wielu polskich trenerów mogłoby wyjechać. Na pewno barierą jest język. Do odważnych świat należy, trzeba się uczyć i wykorzystywać zdolności lingwistyczne w pracy. To się potwierdza u nas. Gdybyśmy nie znali języka, nie moglibyśmy pracować z zagranicznymi siatkarkami we Wrocławiu. Dlatego uważam, że zagraniczni trenerzy w Orlen Lidze, to jest dobry trend. Dodatkowo ci trenerzy przywieźli ze sobą nowe metody szkoleniowe, nowe techniki gry w obronie i przyjęciu.
Dobrze, ale ilościowo, mamy chyba zagraniczny przesyt.
– To nie jest tak, że kluby na siłę zatrudniają kogoś z zagranicy. Oczywiście, było kilka zmian. Nawet w tym sezonie tak się zdarzyło. Podobny trend można obserwować np. w Turcji. Też przyszło wielu zagranicznych trenerów, głównie Włochów. Młodsi szkoleniowcy tureccy mieli się przy kim uczyć i mają efekty. Aktualny selekcjoner reprezentacji Turcji jest takim przykładem. Obecnie prowadzi kadrę narodową.
więcej: http://www.slowosportowe.pl/rozmowa-z-markiem-solarewiczem-drugim-trenerem-impela-wroclaw.html
autor: Maciej Piasecki
1 | ![]() |
Chemik Police | 60 |
2 | ![]() |
PGE Atom Trefl | 50 |
3 | ![]() |
Impel Wrocław | 49 |
4 | ![]() |
Tauron MKS Dąbrowa | 44 |
5 | ![]() |
Budowlani Łódź | 39 |